Wszyscy będąc dziećmi
mieliśmy jakieś marzenia, plany, postanowienia. Większość z nich często
wymyślana była pod wpływem impulsu i nieoczekiwanej sytuacji. I tak na
przykład z docelową pracą. Przyjaciółka lubiła psy i chciała być weterynarzem,
więc my też. Tata kolegi ze szkolnej ławki pracował jako lekarz, my również
odnajdywaliśmy siebie w tym zawodzie w przyszłości itp.. Ja z kolei pamiętam,
jako mała dziewczynka wyobrażałam sobie, że będę pracowała jako nauczyciel.
Dopiero później zmieniłam nieco swoje zainteresowania i wbrew wszystkim
"cukierkowym" zawodom marzyłam żeby zostać agentką FBI. Podczas, gdy
koleżanki bawiły się lalkami ja budowałam bazy, skrytki i ścigałam się na
rowerach z kolegami udając policjantkę. I dziwnym zbiegiem, w jakimś stopniu
nieświadomie osiągnęłam to, co wykreowało się w mojej głowie za czasów
dzieciństwa.
Pomimo, iż po maturze nie myślałam poważnie o pedagogice (miałam bardziej ambitne plany jak np. ortodoncja) to los pokierował mnie w tym właśnie kierunku. A co z FBI? No cóż, to nie była zwykła pedagogika, lecz resocjalizacyjna. Jakby nie patrzeć, dzięki niej mogę pracować ze złoczyńcami i naprawiać przestępczy świat! Może nie koniecznie ścigając bandytów na nowojorskich przedmieściach, ale marzenie samo w sobie zostało osiągnięte. Kwestia tkwi tylko w tym, jak bardzo zależało mi na wprowadzeniu w codzienne życie założonego celu z przeszłości.
Pomimo, iż po maturze nie myślałam poważnie o pedagogice (miałam bardziej ambitne plany jak np. ortodoncja) to los pokierował mnie w tym właśnie kierunku. A co z FBI? No cóż, to nie była zwykła pedagogika, lecz resocjalizacyjna. Jakby nie patrzeć, dzięki niej mogę pracować ze złoczyńcami i naprawiać przestępczy świat! Może nie koniecznie ścigając bandytów na nowojorskich przedmieściach, ale marzenie samo w sobie zostało osiągnięte. Kwestia tkwi tylko w tym, jak bardzo zależało mi na wprowadzeniu w codzienne życie założonego celu z przeszłości.
Patrząc z drugiej strony -
najpierw wykonywania zadań a później rozmyślania o ich przydatności również
można pokusić się o stwierdzenie, że czasem robimy rzeczy, które wydają nam się
bezsensowne i nieużyteczne a z biegiem czasu przekształcają się w realną formę
naszej aktywności. Nigdy jednak nie wiemy czy to właśnie los nie wytyczył nam
takiej a nie innej ścieżki.
I tu znów przypadek mojej
cudownej pedagogiki, która poza swoją funkcją naprawiania świata uwzględniała
także moduł międzykulturowy. Jak ambitnie to brzmi, nieprawdaż? Ale spokojnie,
sprowadzę Was na ziemię, sama go nie wybrałam. To uczelnia, przypisała naszej
grupie taki extra dodatek. Dlaczego? Nie pytajcie, nie mam pojęcia. Musieliśmy
go mieć i już. Zawsze powtarzałam sobie, że bez sensu muszę uczyć się
przedmiotów związanych z tematyką obcokrajowców, odmiennych kultur itp.
Przecież na tamtą chwilę uważałam, że nie potrafię nawet angielskiego, wiec
jakim cudem miałabym dogadać się z jakimś uchodźcą, a co dopiero mówić o
przykładowej pracy za granicą? Z resztą nawet mnie to w najmniejszym
stopniu nie interesowało.
Patrząc jednak na moją obecną sytuację, tu
gdzie jestem, z kim przebywam i z jaką łatwością odnajduję się w obcowaniu z
ludźmi z zagranicy mogę tylko podziękować za to jak potoczyły się kolejne etapy
mojego życia. Dopiero po takim czasie od zakończenia studiów uświadomiłam
sobie, że w zawsze w jakimś stopniu podziwiałam ludzi posługujących się wieloma
językami czy mających międzykulturowe kontakty. Nie dopuszczałam jednak myśli,
że mogą być jedną z nich.
Naszła mnie zatem
refleksja, jaki naprawdę mamy wpływ na nasze życie. Czy aby na pewno pomysły,
które inicjuje nasz mózg kreują się tam od tak? Jak to, o czym myślimy nawet w
formie absurdu przekłada się na nasze życie? I wreszcie czy marzenia się
spełniają?
W naszej głowie nic nie
pojawia się bez przyczyny. Często jesteśmy nieświadomi czego tak naprawdę
chcemy, a jednak pewne rzeczy mamy gdzieś zakodowane. Żyjąc w biegu
rzadko kiedy mamy czas na dokładną analizę i przestudiowanie kolejnych etapów
życia. A przecież to często one determinują nasze najdrobniejsze posunięcia. W
każdym z nas tkwi jakaś cząstka dziecka, jakiś pierwiastek z przeszłości, który
miał wpływ, kształtował i cały czas kształtuje nasz charakter,
zachowanie, decyzje czy działania. Często to wewnętrzne dziecko
podpowiada nam także, jaką drogę powinniśmy wybrać i którędy podążać. Problem w
tym, że nie zawsze chcemy go słuchać, bądź też nie jest ono na tyle niedojrzałe
i boi podjąć się decyzyjny krok. Wielu z nas działa przeciwko samym sobie,
chcąc za wszelką cenę tak wiele osiągnąć - wykształcenie, pozycje
społeczną, pieniądze, jednocześnie nie czując się szczęśliwymi. Wielu z
nas komplikuje sobie życie przez dążenie do czegoś, co po prostu nie jest
nam pisane. A przecież wystarczy słuchać tego, co "siedzi" w naszym
wnętrzu. Po dłuższym zastanowieniu sami jesteśmy w stanie dojść, co tak
naprawdę nas uszczęśliwia i pozwala napawać się życiem. Najwięcej wysiłku
wymaga jednak utrzymanie stabilnego stanu takiego myślenia. Myślenia
docelowego, skoncentrowanego na sobie i swoich wewnętrznych potrzebach. Na tym,
czego dopomina się nasze wewnętrzne dziecko, by prawidłowo się rozwijać. Dopiero
po osiągnięciu własnej stabilizacji możemy mówić o spełnianiu prawdziwych
marzeń. I pamiętajmy o najważniejszym, że marzeniami nie muszą być jedynie
rzeczy powszechnie namacalne i urzeczywistnione!
Na zakończenie
chciałam podlinkować TUTAJ materiał Beaty Pawlikowskiej dotyczący istoty naszego
wewnętrznego dziecka, jego wpływu na codzienne zachowania, poczucie szczęścia i
życiowej stabilizacji. Może materiał ten pokusi Was o refleksję na temat tego
kim tak naprawdę się czujecie i czy rzeczywiście jesteście gotowi spełniać
swoje dogłębne marzenia.
K.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz