Lotnisko. Miejsce,w którym
czekanie sprawia przyjemność, ponieważ wiesz, że za chwile wsiądziesz do
samolotu i po kilku godzinach będziesz na miejscu, o którym zawsze
marzyłeś. Nasze marzenia staramy się realizować, dlatego też w październiku,
gdy w Polsce rozpoczyna się jesień- rzadko piękna, złota jesień, my pojawiamy
się we Włoszech. Pierwszy przystanek naszej średnio zaplanowanej,
dziesięciodniowej podróży, to Mediolan.
Milano, bo tak brzmi bardziej światowo, to miasto mody,
czterogwiazdkowych hoteli, przepychu i luksusu. Jak przystało na biedne
studentki (takie hasło było naszym motywem przewodnim) nie wpisałyśmy się w
kanony tego urokliwego obrazka. Bazę noclegową obrałyśmy w niskobudżetowym,
dobrze prosperującym hostelu, niedaleko stacji metra.....( Co do jego
atrakcyjności jak i pozostałych miejscach naszego zakwaterowania względem przedstawianych
na bookingu zdjęć, opowiemy więcej w kolejnym poście o poradach
podróżowania po Włoszech)
Już od pierwszych godzin towarzyszyły nam niespodzianki. Brak poprawnie zaksięgowanej rezerwacji sprawił, że noc spędziłyśmy w specjalnie wyselekcjonowanym dla nas pokoju kooperacyjnym. Mówiąc całkiem poważnie, uroczy recepcjonista ubłagany o nocleg znalazł dla nas miejscówkę w hmm... piwnicznym garażu - chyba to określenie jest najbardziej trafne do opisania naszej bazy noclegowej. Brak perspektyw na znalezienie innego miejsca, przywoływał myśli "Jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma". Drugie istotne powiedzenie, które towarzyszyło nam podczas naszego całego pobytu we Włoszech to chyba "Nie ma tego złe, co by na dobre nie wyszło". Kolejnego dnia zdecydowałyśmy się kontynuować nasz pobyt w Milan Hostel. Dlaczego? Tak jak często podkreślamy, nie ważne gdzie jesteśmy, ważne jakimi ludźmi się otaczamy. Przemiły personel sprawił, że z żalem opuściłyśmy pierwszą bazę noclegową.
Zagłębiając się nieco w zwiedzanie Mediolanu w pierwszym dniu postanowiłyśmy połączyć odwiedzanie miejsc typowo "must to be there" i nieco bardziej spokojnych i nieznanych turystom zakątków tej urokliwej metropolii. Między poszczególnymi punktami przemieszczałyśmy się metrem. Najbardziej korzystny okazał się bilet dobowy za 4,50 euro umożliwiający nieograniczoną liczbę przejazdów w ciągu 24 godzin.
Jako pierwszy punkt zwiedzania wyznaczyłyśmy zapierającą dech w piersiach katedrę Duomo. Przemieszczając się spacerem po Piazza del Duomo odwiedziłyśmy również jedną z najbardziej prestiżowych galerii- Vittorio Emanuele II. Jej okazałość i architektura robi niesamowite wrażenie. Niestety zakupy w tamtejszych sklepach znacznie przewyższyły zasobność naszych portfeli, wiec skromnie zdecydowałyśmy się na osłodzenie sobie życia znanymi chyba na całym świecie lodami Gellato. Podążając dalej, mając oczywiście na uwadze hasło "wsiąść do pociągu byle jakiego", w naszym przypadku autobusu byle jakiego, wylądowałyśmy w Parco Sempiore. Cichy, spokojny skwerek parkowy pozwolił na uwolnienie się od słyszanego wcześniej zgiełku miasta. Dodatkowo chwilę relaksacji na świeżo skoszonej trafie, przy niedzielnym obiedzie w postaci maślanych buł ze skradzionymi z hostelu pojemniczkami nutelli umilał tutejszy grajek uliczny, wydobywający nieokreślone dźwięki z instrumentu zwanego wywuzelą. Ponadto na terenie Parco polecamy również przysiąść na chwilę m.in pod łukiem triumfalnym Arco dellaPaco znajdującym się niedaleko Castello Sfarzesco- będący niegdyś miejscem istnienia bramy i drogi, która stanowiła łącznik pomiędzy Mediolanem i Paryżem za czasów rządów Napoleona.
Już od pierwszych godzin towarzyszyły nam niespodzianki. Brak poprawnie zaksięgowanej rezerwacji sprawił, że noc spędziłyśmy w specjalnie wyselekcjonowanym dla nas pokoju kooperacyjnym. Mówiąc całkiem poważnie, uroczy recepcjonista ubłagany o nocleg znalazł dla nas miejscówkę w hmm... piwnicznym garażu - chyba to określenie jest najbardziej trafne do opisania naszej bazy noclegowej. Brak perspektyw na znalezienie innego miejsca, przywoływał myśli "Jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma". Drugie istotne powiedzenie, które towarzyszyło nam podczas naszego całego pobytu we Włoszech to chyba "Nie ma tego złe, co by na dobre nie wyszło". Kolejnego dnia zdecydowałyśmy się kontynuować nasz pobyt w Milan Hostel. Dlaczego? Tak jak często podkreślamy, nie ważne gdzie jesteśmy, ważne jakimi ludźmi się otaczamy. Przemiły personel sprawił, że z żalem opuściłyśmy pierwszą bazę noclegową.
Zagłębiając się nieco w zwiedzanie Mediolanu w pierwszym dniu postanowiłyśmy połączyć odwiedzanie miejsc typowo "must to be there" i nieco bardziej spokojnych i nieznanych turystom zakątków tej urokliwej metropolii. Między poszczególnymi punktami przemieszczałyśmy się metrem. Najbardziej korzystny okazał się bilet dobowy za 4,50 euro umożliwiający nieograniczoną liczbę przejazdów w ciągu 24 godzin.
Jako pierwszy punkt zwiedzania wyznaczyłyśmy zapierającą dech w piersiach katedrę Duomo. Przemieszczając się spacerem po Piazza del Duomo odwiedziłyśmy również jedną z najbardziej prestiżowych galerii- Vittorio Emanuele II. Jej okazałość i architektura robi niesamowite wrażenie. Niestety zakupy w tamtejszych sklepach znacznie przewyższyły zasobność naszych portfeli, wiec skromnie zdecydowałyśmy się na osłodzenie sobie życia znanymi chyba na całym świecie lodami Gellato. Podążając dalej, mając oczywiście na uwadze hasło "wsiąść do pociągu byle jakiego", w naszym przypadku autobusu byle jakiego, wylądowałyśmy w Parco Sempiore. Cichy, spokojny skwerek parkowy pozwolił na uwolnienie się od słyszanego wcześniej zgiełku miasta. Dodatkowo chwilę relaksacji na świeżo skoszonej trafie, przy niedzielnym obiedzie w postaci maślanych buł ze skradzionymi z hostelu pojemniczkami nutelli umilał tutejszy grajek uliczny, wydobywający nieokreślone dźwięki z instrumentu zwanego wywuzelą. Ponadto na terenie Parco polecamy również przysiąść na chwilę m.in pod łukiem triumfalnym Arco dellaPaco znajdującym się niedaleko Castello Sfarzesco- będący niegdyś miejscem istnienia bramy i drogi, która stanowiła łącznik pomiędzy Mediolanem i Paryżem za czasów rządów Napoleona.
Będąc w Milano zdecydowałyśmy
się również na odwiedziny niedaleko położonego Como - miasta usytuowanego w prowincji Lombardi. Jako
środek transportu wybrałyśmy podmiejski pociąg, którym podróż trwała niespełna
godzinę. Klimat i widoki rozpościerające się wokół jednego z najpiękniejszych
jezior we Włoszech pozwolił na poczucie spełnienia naszych marzeń.
Zafascynowane kobaltowym odcieniem wszechobecnie rozpościerającej się tafli
wody, postanowiłyśmy zorganizować sobie chill day. Dopełnieniem
przyjemnego pobytu było włoskie espresso przy latynoskich rytmach z widokiem na
panoramę miasteczka. W wolnej chwili polecamy również spacer wąskimi i
urokliwymi uliczkami położonymi z drugiej strony jeziora. Na pobyt w Como
przeznaczyłyśmy jeden dzień. Czy tyle wystarczy? W naszej opinii jest to
odpowiednia ilość czasu, by móc się zarówno zrelaksować jak i poznać zakamarki
tego pięknego miejsca.
Pomijając fakt, że nie miałyśmy
uprzednio zarezerwowanego miejsca pobytu w kolejnym miejscu, nie myśląc za
wiele zdecydowałyśmy się rozpocząć doświadczenie z Couchserfingiem. Dla
niewtajemniczonych jest to strona internetowa, na której można zaoferować
darmowe zakwaterowanie, bądź też znaleźć osoby oferujące takowy nocleg we
własnym domu na całym świecie. Z dnia na dzień udało nam się uzyskać nocleg u
hosta w Wenecji (ceny hosteli w tym mieście są kolosalne, dlatego też gdyby nie
możliwość couchserfingu, z pewnością pominęłybyśmy ten jakże istotny punkt
zwiedzania północnych Włoch). Eduardo- nasz host i Tommy- jego
współlokator, okazali się przemiłymi osobami. Już w dniu przyjazdu oprowadzili
nas po zakątkach Wenecji, pokazując tym samym miejsca znane być może tylko
tubylcom. Swoją drogą to był niezapomniany maraton. Być może kiedyś wydamy
książkę pt. "Wenecja w biegu". Pomimo całej sympatii do chłopców
chyba nigdy nie byłyśmy jeszcze tak zmęczone zwiedzaniem . Wszystkie
uliczki Wenecji, 4 godziny i 20 km robi wrażenie, nieprawdaż? Kolejnego dnia
zdecydowałyśmy się już samodzielnie w SPOKOJU I ZWOLNIONYM
TEMPIE zwiedzać to urokliwe i niepowtarzalne miasto. Opinie o Wenecji są różne
, jednak na nas to miejsce zrobiło największe wrażenie.
Kolejnym etapem naszej podróży była Bolonia, do której w bezpośredni sposób można dostać się pociągiem linii Trenitalia. Bilety to koszt ok. 13 euro . Rzecz jasna zakwaterowanie nie odbyło się w standardowy sposób... Od pierwszych chwil ,gdy nasze stopy stanęły na terenach miasta poczułyśmy się jak w grze zwanej "Escape room". W naszej wersji obowiązywały jednak odwrotne zasady. Aby wejść do pokoju musiałyśmy znaleźć ukryty w mieście klucz. Co więcej, gra była w języku angielskim, a kontakt z recepcjonistą "incognito" wydawał się być niemożliwy. Jego wersja wciąż pozostawała w ojczystym języku arabskim. Słowami kluczowymi w wielojęzycznej konwersacji okazały się być "key-pizzeria- on the graund floor". Nie myślcie,że to było typowe on the graund floor. W jego rozumieniu miejscem, gdzie ukryty był klucz, była oddalona o kilkanaście metrów pizzeria znajdująca się po drugiej stronie ulicy. Arabscy uczestnicy gry przekazali najistotniejszy dla nas element zabawy, tym samym udostępniając wejście do zarezerwowanego pokoju. Co do samej Bolonii to miejsce zrobiło chyba na nas najmniejsze wrażenie, jednakże warto odhaczyć je na mapie podróży po Włoszech.
Prosto z Bolonii przemieściłyśmy się do wymarzonej Toskanii. Najkorzystniejszej środkiem transportu okazał się być Flexibus-odpowiednik naszego Polskiego Busa. Toskania to region słynący z produkcji wyśmienitych win, oliwek czy wołowiny, opisywany z ogromnym zachwytem niemalże przez każdą z osób odwiedzający Włochy. Wartym uwagi punktem zwiedzania jest jego stolica- Florencja, gdzie udało nam się osiedlić na prawie dwie doby. Oczywiście starałyśmy się zobaczyć jak najwięcej tutejszych zabytków i polecanych obiektów. Ograniczony czas, a przede wszystkim budżet nie pozwolił na zwiedzanie wewnątrz muzeów czy historycznych miejsc. Warto zaznaczyć, że w całych Włoszech, zwłaszcza w tych stricte turystycznych miejscach kolejki do zwiedzania obiektów są gigantyczne. Po drugie może to słabe, ale nasza znajomość sztuki nie jest na tak wysublimowanym poziomie, by zachwycać się obrazami czy rzeźbami. Postawiłyśmy wiec na odwiedzenie tego, co robi wrażenie "z zewnątrz". Było to przede wszystkim: Katedra Santa Maria del Fiore, Baptysterium, dzwonnicę Giotta PalazzoVecchio, Piaya della Signria czy Kościól Santa Croce. Po całodniowym przemarszu chwile ukojenia znalazłyśmy na murach mostu Ponte Viecchio. Udało nam się trafić nawet na zachód słońca, którego odbicie w blasku rzeki dostarczało niepowtarzalnych wrażeń wizualnych. Florencja- w naszej opinii jak najbardziej na TAK!
Tym razem naszym hostem był Joseph-26 letni Włoch , prawie biznesmen z firmy Gucci. W tym znaczeniu hasło z popularnej reklamy " prawie robi wielka różnicę" okazało się być bardzo trafne, bo co prawda Joseph pracował w tej jakże ekskluzywnej korporacji, ale do prawdziwego biznesmena było mu daleko. Najważniejsze jednak, ze chłopak miał dobre serce, dzięki czemu mogłyśmy odkryć włoską kuchnie, widzianą oczami włoskiego kawalera. Swoją droga pasta de la pesto była wyśmienita a toskańskie wino idealnie wkomponowało się w klimatyczne wieczorne pogaduchy. Na drugi dzień zmuszone opuścić mieszkanie o7.00 rano jak przystało na podróżniczki wyruszyliśmy w miasto . Niestety pogoda nie dopisywała jak zwykle. Brak możliwości powrotu do domu sprawił, ze pochmurny i deszczowy poranek postanowiłyśmy umilić sobie filiżanką podwójnego espresso. Trzeba przyznać, ze kawa we Włoszech jest obłędna! Po dwóch godzinach spędzonych w kawiarni, przegadanych o problemach życia codziennego i wypatrywaniu przez ociekające woda szyby guapkówwyruszyłyśmy na odkrywanie miasta. Podążając wąska drogą dotarłyśmy do Piazza le Domico Giusti, gdzie znajdowały się źródła termalne. W jednej chwili nasz wzrok przykuło cudowne wzgórze wznoszące się pośród kłębiastych chmur. Zgodnie stwierdziliśmy, ze zdobędziemy jego szczyt. Podążając krętymi uliczkami dotarłyśmy na Montecatini Alto. Istny raj na ziemi ! Rozpościerające się wokół oliwkowe drzewa, wąskie dróżki, świeże powietrze, słońce, zieleń, śpiew ptaków... czego chcieć więcej!? Idealne miejsce do złapania chwili oddechu i uwolnienia się od zgiełku codziennego życia.... Wracając na ziemie, po całym dniu spacerów przed wieczorem grzecznie wróciłyśmy pod opiekę naszego hosta. Nie ominęło nas r ownież spotkanie z jego międzynarodowymi przyjaciółmi. Kilkugodzinne rozmowy w zróżnicowanym językowo towarzystwie pozwoliło otworzyć masze umysły i zmusić nas do porzucenia ojczystego słownictwa. Swoją droga to idealny sposób na pozbycie się barier związanych z posługiwaniem się innym językiem. Nieświadomie rozumiałyśmy już nawet język włoski :D. Czas spędzony w Montecatini Terme nie tylko pozwolił nam odkryć nowy kawałek Włoch, ale przyczynił się również to nauki pokonywania własnych lęków i ograniczeń.
Ostatnim przystankiem naszego
wyjazdu była Pisa. Wstępne plany przewidywały, że spędzimy tam
ostatnie dwa dni włoskich wakacji...Jednakże 'atrakcje" jakie nas
dotychczas spotykały i tym razem powróciły. Wsiadając w Montecatini do
pociągu, który rzekomo miał dowieźć nas do Pisy, zakończył swoją trasę w
miejscowości Viareggio. Na ostatniej stacji zorientowałyśmy się, że
wsiadłyśmy do pociągu, którego kierunkiem nie była Pisa... Nie przejmując się
zbytnio szybko sprawdziłyśmy co ciekawego możemy tutaj
zobaczyć. Okazało się, że niespodziankom nie było końca. Dotarłyśmy na dziką
plażę! Podczas kilkuminutowego spaceru doszłyśmy w upragnione miejsce. Piasek,
woda, szum morza... Zgodnie oczywiście stwierdziłyśmy, że zostajemy!
Wieczorem, już nieco bardziej zorientowane, udałyśmy się do Pisy. Ostatni dzień w
tym dość małym mieście, spędziłyśmy leniwie. Leżąc na trawie i
ciesząc się słońcem podziwiałyśmy Krzywą Wierzę oraz ...turystów. Zdziwieni
czemu akurat turystów? Już wyjaśniamy. Perspektywa backstagu ludzi,
usilnie próbujących opierać się o przekrzywione ściany jednej z najsłynniejszej
wieży była przezabawna. Pomimo bardzo długiego wieczoru spędzonego w
centrum miasta, oczekując na samolot, Pise wspominamy jako miejsce, w
którym mogłyśmy się zrelaksować i odpocząć. Był to czas pełen życiowych
refleksji i wspomnień. Pobyt ten, wykreował w naszych głowach nowe
pomysły na dalsze podróże i zmiany jakie chcemy wprowadzić w naszym codziennym
życiu, po powrocie do Polski.
Podsumowując, wyjazd do
Włoch był to dopiero początek naszych spontanicznych podróży. Naładowane
pozytywną energią i motywacją do dalszego działania i odkrywania świata już
szykujemy się do kolejnej wyprawy, o której będziecie mogli przeczytać w
kolejnym poście.
Hej dziewczyny!! właśnie rozejrzałam się po Waszym blogu;))wrażenia super, fajnie się czyta - widać że kręcą Was podróże;) trzymam kciuki za dalsze wyjazdy w nieznane, dzięki za pozytywną energię!!! :)))
OdpowiedzUsuńTo my dziękujemy za miłe słowa ;) pozytywna energia jest tam gdzie spełniasz swoje marzenia :) życzymy powodzenia i Tobie! :)
Usuń