Tak!
Jedziemy! Jesteśmy pewne! Będziemy podróżować! Włochy, Francja, USA, Tajlandia…
Wszystko pięknie tylko, A - po primo, gdzie ten urlop? B - skąd wziąć
pieniądze, C - jak to zrobić skoro nie mamy o tym zielonego pojęcia? Dobra
bierzemy walizki jedziemy nad morze! Ale, ale…? Gdzie nasze marzenia o
szerokich wodach, oceanach, plażach lśniących od zachodzącego słońca,
egzotycznych klimatach, cudownych ludziach pełnych nieograniczonego optymizmu…
Stop! Od czegoś trzeba zacząć. Spakowałyśmy walizki, sprawdziłyśmy pogodę, ( bo
przecież Polska to nietonąca w upałach Afryka czy chociażby Hiszpania) i
jedziemy! Przystanek Gdańsk. Hmm miało być światowo, tak? Ale... dobre i to. Na
początku odbyło się bez fajerwerków. Miasto jak miasto, tłumy turystów i…ten
spokój. Chyba Warszawa wchłonęła nas na dobre. A tak na poważnie spokój
rzeczywiście był odczuwalny wychodząc na nocny spacer po Piotrowskiej. Pomimo
zgiełku rozproszonych ludzi i biegających dzieci, wokół miasta unosiła się
dziwnie opanowana aura.
Beata,
to chyba nie to… czujesz jakiś niedosyt tak jak ja? Czuła to samo. Chyba marne
z nas podróżniczki skoro iskierki w oczach wywołują tylko dalekie lądy. Nie
traciłyśmy jednak nadziei na lepsze jutro…
Sopot…
miasto tętniące życiem. Eventy, multikulti i te sprawy. Bingo! Na początek
hostel, a w nim wpólokatorka… typowa sopotparty girl. Kinga, (bo tak się chyba
przedstawiła) przywitała nas na lekkim kacu z maseczką błotną, w celu regeneracji
zmęczenia sobotniej nocy. Będzie ciekawie, zgodnie stwierdziłyśmy. Idąc tym
tropem i my postanowiłyśmy się zabawić. Przypadkowo w integracyjnej kuchni
przygotowując jakże wykwintny obiad zwany zupką chińską napotkałyśmy American
Dream from USA! A tak na poważnie… mężczyzna około czterdziestki z uśmiechem
niczym Bruce z "Mody na Sukces" i akcentem nie odbiegającym od wymowy
Donalda Trumpa przemówił ....Hello! How are you? Chyba w tym samym momencie
poczułyśmy to przeszywające zdezorientowanie. Wypadałoby się odezwać?! Hello…
powiedziałyśmy zgodnie, lecz niepewnie. I co... Zaczęło się! Zdolności
interpersonalne w obcym języku będącym, zgodnie przez nas określanym, co
najwyżej na poziomie mocno zaawansowanego ucznia szkoły podstawowej, a nie
wysokolotne pląsy do rozmowy, nie były wystarczając do poruszania dalszych
tematów. Ale jak przystało na obcokrajowca jego chęć konwersacji znacznie
różniła się od naszych potrzeb.
Jakoś
poleciało… nie wiem czy to magiczna moc naszego „ chińskiego eliksiru” czy też
otwartość i pozytywne nastawienie przybysza, ale rozmowa kleiła się coraz
bardziej. Pomimo znacznych różnic w poziomie obcojęzycznego słownictwa, wymiana
zdań była możliwa. Ba! Odbywała się nawet w formie zdań złożonych.
W
skrócie… Seth jest podróżnikiem (trafił swój na swego), kapitanem statku,
pilotem, odkrywcą nieznanych lądów i osobą uwielbiającą nawiązywać nowe
znajomości, by uczyć się od ludzi ich kultury, zwyczajów czy zachowań. Jednym
słowem chodząca inspiracja. Ale co najważniejsze już od początku dało się
wyczuć, że był po prostu dobrym człowiekiem. Jego życiowe doświadczenie, wiek i
pozytywne podejście do życia sprawiły, że miał w sobie coś, co motywowało
innych do działania. Nie zanudzając wszystkimi omawianymi tematami, generalnie
wywołał w nas coś co odmieniło dotychczasowe myślenie na temat naszego życia i
egzystencji. Nie wiem jak to możliwe, ale być może usłyszenie jak wiele można
zyskać stawiając wszystko na jedną kartę spowodowało te zmiany.
Ludzie
wokół których dotychczas się otaczamy żyją w zupełnie inny sposób. Czasami nie
potrafią zrozumieć, że można zrobić coś odważnego, szalonego czy chociażby
innego niż praca. Bo przecież już jesteś w takim wieku, wypadałoby coś
osiągnąć, a rodzina ? A może dzieci już niedługo ? Podróży Ci się zachciało…
przecież to nic rozwojowego. Na wakacje to możesz sobie pojechać, ale co Ty
chcesz żyć w ten sposób?! Chyba Ci się w głowie poprzestawiało!?
Niejednokrotnie słyszymy tego typu wypowiedzi od naszych bliskich. Wiadomo,
chcą dla nas jak najlepiej. Może rzeczywiście zdanie „ Wyjeżdżam i zostaje
podróżnikiem, jakoś sobie poradzę” nie brzmi zbyt rozsądnie i racjonalnie. Ale,
ale… czasem trzeba zaryzykować, zrobić ten pierwszy krok…
I
tak mała przejażdżka nad polskie morze przerodziła się w początek czegoś nowego.
Bowiem nie tylko miejsca, do których się udajemy są ważne. Ważni są ludzie,
których tam poznajemy. Dzięki nim zyskujemy siłę i motywację, a co więcej
dostrzegamy rzeczy dotąd niezauważalne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz